Seria "Moja wiara". Rozmowy z polskimi katolikami w Norwegii. Część 2
– Kościół przez duże K to nie jest instytucja, ale żywi ludzie, którzy są razem. Współistnieją i współmodlą się ku jednemu - ku Bogu. Dokładnie tak, jak Kościół, który na początku założył Chrystus - mówi Miłosz Cedro.
Dzisiaj wielu płynie z prądem… jak śnięte ryby. Katolicy są jak silne ryby, które płyną pod prąd. Sprzeciwiamy się temu, co jest łatwe, i temu, co nakazuje, że musisz mieć to czy tamto.
Tekst i zdjęcia: Marta Tomczyk-Maryon
Spotykam się z Miłoszem Cedro (35 lat) w jego mieszkaniu w centrum Oslo, w dzielnicy Majorstua, którą niektórzy Polacy żartobliwie nazywają „Majorką”. Dzisiaj w gorącym, czerwcowym dniu można by uwierzyć, że jesteśmy na południu Europy, a nie w Skandynawii. Miłosz przeprasza za bałagan, którego gołym okiem nie widać i mówi, że dopiero co się wprowadził.
– Wcześniej wynajmowała to mieszkanie znajoma ze wspólnoty - wyjaśnia i częstuje mnie zimną colą.
Zaczynam rozmowę dość standardowo, mając nadzieję, że nie przypomina to pytań ze spisu powszechnego. Chcę się dowiedzieć, czym Miłosz zajmował się w Polsce i dlaczego przyjechał do Norwegii.
– Pochodzę ze Strawczyna, miejscowości, gdzie urodził się Stefan Żeromski. Z wykształcenia jestem nauczycielem przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego. Uczyłem w szkole, w swojej rodzinnej miejscowości, gdzie dostałem na parę miesięcy zastępstwo za koleżankę. Później zatrudniłem się w dziennym ośrodku socjoterapii, byłem wychowawcą, prowadziłem zajęcia muzyczne i sportowe. Tam zrozumiałem, że dzieciom najbardziej potrzebne jest ofiarowanie swojego czasu, że przede wszystkim trzeba z nimi być. Nasi wychowankowie często pochodzili z rodzin z różnymi dysfunkcjami. Hasłem przewodnim w szkole było: „Rzeczy niemożliwe załatwiamy od ręki, a na cuda musimy trochę poczekać”. Ponieważ krucho było z finansami, to nierzadko to hasło naprawdę ziszczało się jak cuda.
– Twoje zainteresowanie sportem nie ograniczało się tylko do pracy z dziećmi, prawda?
– Sportem zajmowałem się od szkoły podstawowej aż do czasów po studiach. Trenowałem biegi przełajowe i na bieżni. Startowałem w dużej ilości zawodów, trenowałem profesjonalnie siedem razy w tygodniu. Teraz sport stał się już tylko moim hobby. Jednak dwa lata temu uczestniczyłem w Oslo w biegu na 10 km i miałem całkiem niezły czas.
„Zaangażowany wychowawca i sportowiec” to określenia, które nie wyczerpują portretu Miłosza sprzed przyjazdu do Norwegii.
– Z Polski nie chciałem wyjeżdżać, było mi tam dobrze. Prowadziłem trochę hulaszcze życie, jak to młody człowiek. Nie miałem strasznych „odpałów”, ale zdarzało się, że przesadzałem z alkoholem. Miałem kontakty z różnymi ludźmi i środowiskami. Kto wie, czy gdyby Pan Bóg nie był tak ważny w moim życiu, nie byłbym już po drugiej stronie? - wyznaje szczerze Miłosz.
Porządek rozmowy trochę się załamuje, planowałam zapytać o przyjazd do Norwegii, ale najwyraźniej czas poruszyć temat wiary.
– Wiarę przekazali mi rodzice, może w większym stopniu mama, chociaż tata też chodził do kościoła. Przez całe życie byłem w Kościele, nie miałem takiego okresu, aby się totalnie odwrócić. Jednak pojawiały się w moim życiu epizody i grzechy, które osłabiały moją więź z Bogiem. Pan Bóg posługuje się jednak często naszymi słabościami, aby nas nawrócić. Tak było w moim przypadku i zdarzyło się to dwukrotnie.
– Opowiedz o tym.
– Rok po studiach wstąpiłem w świadomy sposób do wspólnoty Odnowa w Duchu Świętym. W tym czasie byłem singlem i tzw. grajkiem grillowym, co dodawało mi animuszu i w pewien sposób dowartościowywało. Pewnego dnia moja mama poprosiła, abym zagrał na spotkaniu grupy charyzmatycznej. Poszedłem z totalną niechęcią, ale przecież mamie się nie odmawia. I wtedy Pan Bóg zadziałał przez moje słabości, w tym przypadku - słabość do kobiet. W tej grupie były bowiem dwie siostry, które wpadły w oko. I początkowo to właśnie z ich powodu zacząłem przychodzić na te spotkania. Jednak wkrótce zjawiałem się tam już tylko ze względu na Boga. Warto dodać, że średni wiek osób w tej wspólnocie był 60 plus. Mimo dużej różnicy wieku wiele się od nich nauczyłem: zobaczyłem, w jaki sposób można uwielbiać Pana, mając przy nodze kulę, jak można skakać i cieszyć się, mając różne dysfunkcje; to było bardzo mocne doświadczenie, które wspominam do dzisiaj.
– A ten drugi raz, kiedy Bóg posłużył się twoimi słabościami?
– To był przyjazd do Norwegii. Siedem lat temu zakochałem się w pewnej kobiecie i przyjechałem tu za nią. Wiem, że moje nawracanie jest procesem, ciągle szukam swojego miejsca i staram się rozeznawać wolę Bożą. Może trochę przydługo, bo już 35 lat? - śmieje się Miłosz i dodaje - Bóg chce, żeby mu zadawać pytania, sam tego doświadczyłem. On mówi, delikatnie, czasem przez inne osoby. Proszę Boga o znaki i zazwyczaj niedługo czekam na odpowiedź. Przykładem jest tutejsza wspólnota Logos, do której trafiłem po przyjeździe do Norwegii. Brakowało im stałej osoby, która by grała na jakimś instrumencie, więc modlili się o grajka. A potem zjawiłem się ja. To niezwykłe, jak Bóg działa, wykorzystując nasze słabości; robi „dobrą robotę” i osiąga wyższe cele.
Miłosz zastanawia się przez chwilę, a potem dodaje:
– Każdy może przyjść do Jezusa. Jeśli chcesz poznać Boga, to poświęć czas na relację z Nim. Jeśli zadajesz pytanie, a jesteś gorliwy, to poczekaj, On na pewno odpowie, ale uzbrój się w cierpliwość, bo może to trochę potrwać. To Bóg wyznacza moment, kiedy mówi. Bycie w łasce uświęcającej pomaga jednak w otwarciu tych radarów na Pana Boga, na to, co mówi do nas Jezus bezpośrednio.
W Norwegii Miłosz dobrze odnalazł się zawodowo, przyznaje, że również dzięki temu, że wiele rzeczy nauczył się od swojego ojca. Po studiach pracował również przez dziewięć miesięcy w Australii, gdzie nauczył się fachu malarskiego. W Norwegii zaczynał, jak wielu Polaków - od prac budowlanych, teraz składa kuchnie dla dużej sieci sklepów. Przyznaje, że lubi tę pracę, ponieważ daje mu ona kontakt z ludźmi.
– Jak to jest być katolikiem poza granicami Polski?
– Pan Bóg jest wszędzie, dociera do wszystkich ludzi i wszystkich części świata. W Australii zdarzyła mi się ciekawa historia. Otóż spotkałem tam, w drodze do pracy, Hindusa z Indii. Okazało się, że jest katolikiem, a w domu ma… obrazek Czarnej Madonny! Czy to nie jest niesamowite? Hindus w Australii z Matką Boską z Częstochowy!? Utrzymujemy kontakt do dzisiaj i jesteśmy dla siebie wsparciem duchowym.
– Czy w Norwegii trudniej jest być katolikiem niż w Polsce? A może jest to łatwiejsze?
– W Polsce mamy taką tradycję i kulturę, że więcej ludzi chodzi do kościoła. Widać to tutaj w Norwegii, gdzie na Mszach pojawia się sporo Polaków. Jednak z drugiej strony trzeba powiedzieć, że większość Polaków mieszkających w Norwegii jest niepraktykująca. Pracowałem w wielu miejscach, także przy dużych projektach w Oslo, gdzie spotykałem wielu rodaków. Niestety większość z nich nie pojawiała się na uroczystościach w kościele. Część Polaków, gdy dowiadywała się, że przyznaję się do Kościoła, drwiła z niego.
– Wracając jednak do katolików, w Norwegii życie religijne nie jest tak bogate jak w Polce. Tutaj nie wszystko jest łatwo dostępne: jest mniej kościołów i Mszy. Jednak księża wkładają dużo serca w swoją posługę i dzięki temu można się tu poczuć jak w kraju rodzinnym.
Miłosz zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną kwestię:
– W Norwegii spotkałem się z wieloma nawróceniami. Poznałem osoby, które przyjechały z „niczym” i właśnie tu odnalazły Boga.
– Jak sądzisz, co jest powodem tych nawróceń?
– Chyba najbardziej Boży plan na danego człowieka. Może także to, że na emigracji trzeba włożyć większy wysiłek w pielęgnowanie wiary? A może chodzi o to, co możemy przeczytać w Liście do Rzymian: „Gdzie wzmógł się grzech, tam obficiej rozlała się łaska”?
Słowo „wysiłek” oznacza dla katolików w Norwegii mniejszą ilość Mszy i kościołów. Niektórzy wierni, aby dojechać na Mszę, muszą pokonać 100 km w jedną stronę. Są również takie miejsca, gdzie ksiądz nie dojeżdża co niedzielę na Mszę, ponieważ jego parafia obejmuje obszar rozległego województwa. Zimą, gdy nie wszystkie drogi są przejezdne, jest jeszcze gorzej. Jednak czy największym problemem, który trzeba pokonać są oblodzone drogi?
– Myślę, że wiele osób jest niecierpliwych - mówi Miłosz i przyznaje - sam mam z tym problem. Chcielibyśmy widzieć szybkie efekty również w naszym życiu religijnym. Ale często jest trudno, jest wiele rozproszeń. Warto jednak myśleć nie tyle o efektach, ale o tym, ile ja czasu poświęcam na to, aby Pan Bóg był we mnie, abym słuchał Jego głosu. Możemy zarzucić Boga setkami modlitw i słów, a nie usłyszeć ani jednego słowa od Pana Boga. Możemy klepać modlitwy i ciągle czuć brak w swoim sercu.
– Jak wyjść z tego zaklętego kręgu niecierpliwości, oczekiwań i rozczarowań?
– Jezus szedł na pustynię, aby mieć kontakt ze swoim Ojcem i łapał z Nim - jak to się mówi językiem młodzieżowym - flow. Potem dokonywał rzeczy niezwykłych. Myślę, że w ciszy łatwiej jest usłyszeć Boga, każdy z nas powinien mieć taką chwilę odosobnienia. Cisza sprzyja pielęgnowaniu wiary.
– Jak ty pielęgnujesz swoją wiarę w codziennym, zabieganym życiu?
– Zawsze zaczynam dzień od modlitwy, ale ponieważ jestem nocnym markiem i mam problem z porannym wstawaniem, to czasem modlę się w drodze do pracy, w samochodzie. Zdarza mi się również przed pracą pomodlić z moim kolegą. Myślę, że sama praca, wtedy gdy jest wykonywana sumiennie i powierzana Bogu, może być również formą modlitwy.
Bez poświęcenia czasu Bogu przed Najświętszym Sakramentem lub w domu na osobistej modlitwie, nie byłbym w stanie rozróżnić, co jest dobre, a co złe. Ważne jest dla mnie również regularne przystępowanie do sakramentów pokuty i pojednania oraz komunii św. O wiarę trzeba walczyć, czy to w Polsce, czy w Norwegii czy gdziekolwiek indziej na świecie. Dostajemy łaskę wiary, ale to od nas zależy, na ile to będziemy ją pielęgnować. Szukanie Jezusa przez sakramenty, kontemplację, modlitwę, cieszenie się dniem codziennym to jest pielęgnacja wiary.
– Skąd czerpiesz siłę do tego, aby walczyć o swoją wiarę?
– Przede wszystkim działa w nas Duch Święty i mamy od momentu chrztu „full pakiet” na to, aby z tego korzystać. Każdy z nas ma jakiś charyzmat. Jeśli ktoś raz spotkał Jezusa na swojej drodze, ale tak świadomie, to nie ma od tego odwrotu. Życzę każdemu, żeby Go dotknął, żeby miał możliwość poznania Jezusa i tego, w jaki sposób On działa.
– Co to znaczy, że gdy spotka się Boga, to nie ma już powrotu do tego, co było przedtem, że nie da się żyć tak jak kiedyś? Jak to wytłumaczyć komuś, kto nigdy nie miał takich doświadczeń?
– Do czego to przyrównać? Jeśli ktoś skakał na bungee lub uprawiał jakiś ekstremalny sport, to chce do tego wracać, powtarzać to niezwykłe doświadczenie. Doświadczenie kontaktu z Bogiem jest cudownym, pozytywnym przeżyciem. Dlaczego miałbym je przerywać? Kontakt z Bogiem mógłbym porównać do zakochania, do stanu, w którym „unosimy się nad ziemią”. Jednak nie chodzi tu o samą ekscytację, ale również i przede wszystkim o prawdę. Poznanie Boga, to pewność i prawda. A nic nie daje człowiekowi takiego spokoju, jak odnalezienie prawdy.
– Rzeczywiście, bungee tego nie zapewni, podobnie jak inne rzeczy, które wydają się pozornie atrakcyjne. Wielu ludzi próbuje znaleźć szczęście w pieniądzach, narkotykach…
– Zły przysłania nam dobro i dlatego ludzie nie mają okazji poznać Boga. W konsekwencji wchodzą w zło, myśląc, że jest to coś fajnego, co da im flow. Nie pamiętają, że w każdym człowieku jest cząstka Boga. Pielęgnowanie wiary, to również praca nad samym sobą, która często jest zmaganiem.
– Czym jest dla ciebie to zmaganie?
– Na przykład tym, że często mi się nie chce… Tak jak dzisiaj, kiedy miałem pewne trudności, aby się z tobą spotkać. Często nie chce mi się grać na spotkaniach wspólnoty, jestem zmęczony lub ogarnia mnie zniechęcenie. Jednak moje doświadczenie jest takie, że gdy się zaprę siebie i pokonam swój opór, to zawsze przynosi to dobre owoce.
– To, co mówisz o walce ze swoimi słabościami stoi w sprzeczności z dominującym powszechnie myśleniem. Dzisiaj wszystko ma być „łatwo, miło i interesująco”. Człowiek powinien być „szczęśliwy, piękny i zrelaksowany”. Mam wrażenie, że w Norwegii jest to bardziej widoczne niż w Polsce.
– Tutaj wszystko jest na wyciągnięcie ręki, poczynając np. od znakomicie działającej komunikacji miejskiej i pozamiejskiej. W Norwegii wszystko zdaje się mówić, że życie jest łatwe i nie musisz się wysilać. Ale to nieprawda. Każdy z nas ma jakąś misję w życiu do spełnienia - choćby zmienianie siebie w lepszego człowieka. Dużo ludzi realizuje się poprzez swoje pasje, rozumiem to, ponieważ sam dużo trenowałem.
– Katolicy lub w ogóle osoby wierzące spotykają się czasem w zlaicyzowanej w Norwegii z grzecznym, acz ironicznym pobłażaniem. Daje im się do zrozumienia, że są niepostępowi i… niezbyt mądrzy. Jak sądzisz, dlaczego tak jest?
– Bycie chrześcijaninem dzisiaj to nie jest coś, co jest standardowe. Ludzie mówią, że to staroświeckie. Ale ja uważam, że jest całkiem inaczej. Dzisiaj wielu płynie jak ryba z prądem… jak śnięta ryba. Katolicy są jak silne ryby - płyną pod prąd. Sprzeciwiamy się temu, co jest łatwe, co nakazuje, że musisz mieć to, czy tamto. Nie, nie muszę mieć. I nie chodzi tu o umartwianie i niecieszenie się życiem, a więc darami, które dostaliśmy od Boga. Ten, kto się opowiada za Chrystusem żyje pełnią życia, ale wie, co jest ważne i Kto jest najważniejszy. Dlatego teraz potrafiłby poświęcić swoją pasję, aby pójść za Chrystusem.
- Moje granie to modlitwa: śpiewam i gram na chwałę Pana. Fascynuje mnie postać Dawida z Biblii, który był trochę szalonym muzykiem i według tradycji - twórcą psalmów. Ale czy Pan Bóg przychodzi przez ludzi szalonych?
– Czy twoja pasja muzyczna - gitara daje ci kontakt z Bogiem? Często grasz podczas Mszy lub uwielbienia; czy coś się wtedy dzieje między tobą a Bogiem, czy też po prostu sprawia ci to przyjemność?
– To jest tak, jak z modlitwą - częściej się zmagam. Jednak bez wątpienia muzyka jest moją pasją. Ciągoty artystyczne wyniosłem z domu: moja mama pracowała jako pielęgniarka, ale w wolnych chwilach rzeźbiła i robiła obrazy w skórze, ojciec trochę rzeźbił i grał na trąbce, starszy brat skończył liceum plastyczne i teraz robi piękne, drewniane meble, a siostra ma także zacięcie artystyczne - rysuje postacie z kreskówek i szydełkuje.
Moje granie to modlitwa: śpiewam i gram na chwałę Pana. Fascynuje mnie postać Dawida z Biblii, który był trochę szalonym muzykiem i według tradycji - twórcą psalmów. Ale czy Pan Bóg przychodzi przez ludzi szalonych? Grając na gitarze można się modlić, niemal wypowiadać słowa. Gitara jest jakimś odzwierciedleniem harfy. To niesamowity instrument, na którym można zagrać zarówno hardcorowo, jak i sentymentalnie.
– Ostatnio wiele się dzieje w Kościele i wokół niego, media mówią o kryzysie, a czasem nawet wieszczą rychły upadek Kościoła. Jakie jest twoje zdanie na ten temat?
– Mamy czas próby, ale równocześnie rozlewa się łaska i Pan Bóg wybiera sobie ludzi do głoszenia Jego słowa, tych, których uważa za najlepiej przygotowanych. I wcale nie muszą to być kapłani. Nie oznacza to jednak, że Kościół upadnie. Bynajmniej.
– Czy znaczy to, że rola świeckich w Kościele powinna być większa?
– Na pewno Pan Bóg otwiera usta ludzi, którzy nie są wyznaczeni przez Kościół. Ale czytając Pismo św. widzimy, że historia kołem się toczy. Spójrzmy kogo Jezus powołał na swoich uczniów. Faryzeuszów, czy raczej grzeszników, cudzołożników, tych, którzy byli potępieni i wykluczeni ze społeczeństwa… I ci potem szli i zbierali plony. A kto ich później prześladował? Ci, którzy uważali się za Kościół i postawili się ponad Bogiem.
Myślę, że każdy z nas jest powołany do tego, aby będąc częścią Kościoła, wspólnoty, modlić się za siebie nawzajem. To jest napisane w Biblii, że mamy się za siebie wzajemnie modlić i sobie błogosławić. Pasterzom Kościoła jest na pewno teraz trudno, naszą rolą jako świeckich jest to, aby ich wspomagać.
Kościół to my, a jeśli my będziemy trwali na modlitwie, to bramy piekielne Go nie przemogą. Kościół przez duże K to nie jest instytucja, ale żywi ludzie, którzy są razem. Współistnieją i współmodlą się ku jednemu - ku Bogu. Dokładnie tak, jak Kościół, który na początku założył Chrystus.
– Czy miałeś kontakt z Kościołem protestanckim w Norwegii?
– Gdy byłem w Ålesund, często rozmawiałem z protestantami z Polski. Zauważyłem, że my się w zasadzie nie różnimy w wielu kwestiach, ale także w punktowaniu siebie nawzajem. W pewnym momencie dotarło do mnie, że powinniśmy się skupić na tych cechach, które nas łączą. Przecież to wytykanie sobie różnych rzeczy przypomina myślenie faryzeuszów: „ty nie wykonałeś tego prawa, ty tego…”. Jezus przychodzi również dzisiaj i myślę, że dużo mówi przez naszych braci protestantów. Wydaje mi się, że jest duża szansa na spotkanie z protestantami bez pogardy, wyższości - na równym poziomie, na przykład na uwielbieniu lub podczas czytania Pisma Świętego. Mam nadzieję na jeszcze lepsze zjednoczenie, w moim sercu jest myśl o zjednoczeniu wszystkich chrześcijan. Ale to jest w rękach Boga.
– Czy masz jakiś ulubiony cytat biblijny, który jest dla ciebie ważny lub cię inspiruje?
– Nie mam jednego fragmentu, ponieważ ciągle odkrywam coś nowego. Jednak ważny jest dla mnie Nowy Testament, a w szczególności to, w jaki sposób Jezus przychodził do ludzi, przełamywał bariery i potrafił z wrażliwością zwrócić się do drugiego człowieka. Był jednocześnie stanowczy i delikatny. Nigdy nie odrzucał drugiego człowieka, choćby przychodził z najbardziej zawiłym problemem.
Przeczytaj pierwszą część cyklu "Moja wiara" - rozmowę z Sadrą Tatarczak