Seria "Moja wiara". Rozmowy z polskimi katolikami w Norwegii
- Ewangelizacja dzieje się dzisiaj inaczej niż kiedyś. Zdarzyło mi się, że ludzie, który nie wierzą, pisali do mnie z prośbą, abym się za nich pomodliła. Wierzę w to, że trzeba być normalnym, bo „czasami jesteśmy jedyną Ewangelią, jaką ludzie przeczytają” - mówi Sandra Tatarczak, która znalazła swoje miejsce w Norwegii i w norweskicm Kościele katolickim.
Czy warto dzisiaj rozmawiać o wierze? Dawać świadectwo miłości do Chrystusa? W świecie, gdzie wielu postrzega Kościół jako hamulec postępu lub przyczynę wszelkiego zła, takie rozmowy wydają się nie mieć sensu. Statystyka jest nieubłagana: z Kościoła odchodzi wielu, szczególnie młodych ludzi. Przykre są również fakty: nadużycia popełnione przez duchownych, które stały się przyczyną zgorszenia. Wielu twierdzi, że Kościół jest w kryzysie i wieszczy mu rychły upadek.
Ale czy na pewno? Kościół tworzą nie tylko hierarchowie i duchowni, ale również wierni, którzy ciągle wierzą i trwają w nim. Współcześni katolicy przeczą stereotypowi, jaki dominuje w wielu mediach, o tym, że do kościoła chodzą staruszki w beretach lub niewykształceni mieszkańcy wsi.
Katolicy, z którymi rozmawiałam są młodzi i wykształceni, mają dobrą pracę i wiele zainteresowań. Łączy ich głęboka i świadoma wiara, a także chęć podzielenia się nią z innymi. Wszyscy mają również doświadczenie życia na emigracji i przeszczepienia z Kościoła katolickiego w Polsce do Kościoła w Norwegii. Może dzięki temu widzą i rozumieją więcej? Dlaczego wierzą? Jak odnajdują się w norweskim Kościele katolickim? Czy łatwo jest im praktykować wiarę w tak laickim kraju jak Norwegia? To tylko niektóre pytań, które pojawią się w tym cyklu.
Dlaczego wierzę? Bo to jest łaska, na którą sobie nie zasłużyłam. W Liście do Rzymian św. Paweł mówi do pogan, że zostali wszczepieni w oliwkę szlachetną. Czuję się właśnie jak oliwka wszczepiona w Kościół. Taka Sandra znikąd, która wychowała się w kulturze katolickiej, choć nie blisko Kościoła, w pewnym momencie została zaproszona przez Boga.
Tekst i zdjęcia: Marta Tomczyk-Maryon
– Sandra Tatarczak (32 lata) od trzech lat mieszka w Norwegii, gdzie pracuje jako masażystka. Niedawno świętowała swoją osiemnastkę. Coś się nie zgadza? Niech nie zmylą was liczby, Sandra celebrowała swoje narodziny w wierze, ponieważ dokładnie osiemnaście lat temu została członkiem Kościoła katolickiego.
– Wiele osób, szczególnie obcokrajowców, sądzi że wszyscy Polacy są katolikami. Jak było w twojej rodzinie?
– Choć jestem z Polski, to moja rodzina nie była katolicka: nie obchodziliśmy żadnych świąt i nie chodziliśmy do kościoła. Moi rodzice „mieli romans” ze światkami Jehowy i dlatego zdecydowali się mnie nie chrzcić. Jednak niczego mi nie zakazywali. Zostałam ochrzczona na własne życzenie w wieku 14 lat.
– Jak do tego doszło?
– Sama zapisałam się na katechezę, bo usłyszałam od koleżanki, że jest „fajny katecheta”. Ta osoba przygotowała mnie równocześnie do chrztu i Pierwszej Komunii św. Dokładnie pamiętam datę: to był 12 kwietnia 2003. W tym roku minęło 18 lat, więc celebrowałam to z moją rodziną, był nawet tort urodzinowy.
– Jak trafiłaś do Norwegii?
– Przyjechałam tu ze względu na moją drugą mamę.
– Znowu coś oryginalnego…
– Muszę się cofnąć w czasie, aby to wyjaśnić. Gdy byłam nastolatką, moja prawdziwa mama, która pracowała wtedy we Włoszech, rozwiodła się z moim tatą. Strasznie mi jej brakowało. Wtedy pewna pani zaproponowała, że może zostać moją „przyszywaną” mamą. I tak się stało. Teraz mam dwie mamy! Moją nową rodzinę regularnie odwiedzałam w Norwegii, gdzie zamieszkali. Przyjechałam tu ze względu na nich. Z Polski wyjechałam, gdy poczułam, że muszę zacząć nowy rozdział życia.
– Czym zajmowałaś się w Polsce?
– Byłam ratowniczką w szpitalu, jeździłam w ambulansie. W pewnym momencie byłam zatrudniona w dwóch stałych i trzech innych miejscach dorywczo. Ta praca bardzo mnie eksploatowała. Pytałam: czy to jest moje miejsce? Planowałam przyjechać do Norwegii, w 2012, ale opóźniłam to ze względu na wspólnotę, w której byłam. To był ważny i intensywny czas rozwoju mojej wiary. Jednak w 2017 przyszedł kryzys: zakończyłam pracę i nie wiedziałam, co będzie dalej. Moje poczucie wartości spadło do zera, przeżywałam lęk. Wtedy przyjechałam do Norwegii; pierwszy rok był trudny, ale potem wszystko zaczęło się układać.
– Czy możesz powiedzieć, że Norwegia jest twoim miejscem?
– Na ten moment na pewno. Nie wiem, co będzie w przyszłości, ale jestem przekonana, że jeżeli coś się zmieni, to Bóg da mi znak, jaką decyzję powinnam podjąć. Magda Plucner, która w tamtym roku gościła w parafii św. Hallvarda, powiedziała do kobiet, które mieszkają za granicą i prowadzą różne zajęcia: „Nie jesteście tutaj przypadkiem, wy zaangażowane katoliczki”. Biorę to jako swoją misję: jestem tu, w konkretnym środowisku, w pracy i to jest moje zadanie. Nie ma w tym nic spektakularnego, to organiczna, codzienna praca.
– Mówisz bardzo skromnie o tej misji, ale mnie przypomina to duchowość nowej ewangelizacji, o której mówi Papież Franciszek.
– Ewangelizacja dzieje się dzisiaj inaczej niż kiedyś. Zdarzyło mi się, że ludzie, który nie wierzą, pisali do mnie z prośbą, abym się za nich pomodliła. Wierzę w to, że trzeba być normalnym, bo „czasami jesteśmy jedyną Ewangelią, jaką ludzie przeczytają”. Moją misję wypełniam zapewne nieudolnie, nadal jestem tylko człowiekiem. Misją jest wykonywanie mojej pracy najlepiej jak potrafię i ciągłe odkrywanie tego, co powinnam robić, bo to, co robiłam 10 lat temu nie jest tym, co robię dzisiaj. Jednak tak naprawdę nie o „robienie” tu chodzi, ale o „bycie”. Zaczynam dzień od modlitwy, od jakiejś medytacji ze Słowem Bożym; w tym widzę sens. Każda misja zaczyna się od spotkania z Bogiem. A następnie krok po kroku odpowiadania na Jego wezwanie.
– Jesteś osobą aktywną, prowadzisz własny kanał na You Tube Sandra Bernadetta Zuzanna i należysz do grupy charyzmatycznej Logos, która działa przy parafii św. Olafa w Oslo. Czy możesz powiedzieć coś więcej o tej wspólnocie?
– To zupełnie inne środowisko niż to, które znam ze wspólnot działających w Polsce. Logos to nieliczna grupa, od 10 do maksymalnie 20 osób. Ludzie są tu bardzo otwarci. Część osób wróciła do Boga jakiś czas temu, inni mają z Nim głęboką, nieprzerwaną relację. Ciągle się poznajemy i zbliżamy. Najbardziej zadziwia i zachwyca mnie wytrwałość tych ludzi, to że znajdują czas, aby się formować, zmieniać. Od grudnia zeszłego roku, z powodu pandemii, spotykamy się tylko online. Co dwa tygodnie zapraszamy gości, którzy mówią o kerygmacie.
– Czy są osoby, które wpłynęły na twoją wiarę lub inspirują cię duchowo?
– Jest wiele takich osób. Pierwszą była Matka Teresa z Kalkuty. Jej przykład i radykalizm sprawił, że trafiłam na wolontariat do domu Misjonarek Miłości w Warszawie, a później do Rumunii. Moim wielkim marzeniem było, żeby pojechać do Bergen, gdzie Misjonarki Miłości mają swój jedyny dom w Norwegii. W styczniu byłam w delegacji służbowej i wynajęto mi hotel 3 minuty od domu sióstr; sama bym tego lepiej nie wymyśliła. Jednak nie tylko święci są dla mnie ważni. Na pewno duży udział w moim myśleniu i wierze miał o. Adam Szustak. Słucham go od samego początku, gdy powstała Langusta na palmie. Ważne były dla mnie również moje przyjaciółki Irmina, Joasia i Ania Czajka. Z Joasią i z Irminą odbyłam dziesięć lat temu podróż do Włoch, gdzie trafiłyśmy do domu św. Joanny Beretty Molla. Poznałam jej córkę, dla której ona poświęciła życie. Gdy ją zobaczyłam, powiedziałam:, „Ale ty jesteś podobna do swojej mamy”, a ona odpowiedziała: „Chciałabym być do niej podobna nie tylko z wyglądu, ale z tego jak żyła”. Te osoby są dla mnie przykładem żywej relacji z Panem Bogiem. Ważna jest dla mnie również wspólnota i moja przyszywana rodzina. Wpłynęła na mnie również duchowość ignacjańska, która dała mi głębię.
– Wiele osób, szczególnie młodych, odchodzi teraz z Kościoła. Niektórzy mówią, że powodem jest sekularyzacja i promowanie idei liberalnych. Inni wskazują, że przyczyną są nadużycia, jakich dopuściła się cześć ludzi Kościoła. Jakie jest twoje zdanie?
– Myślę, że co człowiek, to inna przyczyna. Gdy rozmawiałam z ludźmi, którzy odeszli z Kościoła, to wielu mówiło o tym, że się o coś się modlili i zostali zawiedzeni. Znam dużo osób, które były ministrantami i „wyrośli” z tego. Osoby z małych miejscowości przyznawały, że obozy oazowe były dla nich jedyną możliwością wyjazdu. Tak więc Kościół był dla nich w pewien sposób miejscem „rozrywki”. Jestem jednak przekonana, że gdyby te osoby spotkały ludzi, którzy by im opowiedzieli o Bogu, pokazali swoim życiem czym jest wiara, to wielu z nich miałoby szansę zostać w Kościele. My, jako katolicy, jesteśmy odpowiedzialni za to jak żyjemy. Każdy z nas odpowiada za to, aby żyć najlepszą jakością życia. To jest przerażające, ale jeśli oni w nas nie spotkają świadectwa żywego Boga, to my będziemy odpowiadać za ich niewiarę.
– Czy zdarzyło ci się prowadzić tzw. trudne rozmowy ze swoimi rówieśnikami, w których byłaś uosabiana z tym „złym Kościołem”?
– Przypominam sobie taką rozmowę, gdy ktoś pociągnął mnie do odpowiedzialności za cały Kościół. Wtedy popłynęłam i dałam się wciągnąć w przepychanki słowne. Ale tak naprawdę jest to jest bez sensu, bo Pan Jezus nie potrzebuje adwokata, tę funkcję znacznie lepiej od nas pełni Duch Święty. Naszym zadaniem jest być świadkiem i wysłuchać, bo to czego ci ludzie często nie znajdowali, to zrozumienie. Czasami wystarczy nie być agresywnym i zwyczajnie porozmawiać.
– Dlaczego wierzysz?
– Podejrzewam, że jest kilka powodów. Po pierwsze, mnie nikt nie kazał. Wybrałam sama. Nigdy nie doświadczyłam również terroru albo fałszu, który wyraża się w tym, że dzieci są zmuszane do chodzenia do kościoła przez rodziców, którzy sami nie praktykują i nie żyją wiarą. Religia nie była dla mnie przykrym i smutnym obowiązkiem, jakim staje się dla tych, którzy chodzą do kościoła tylko z powodu tradycji.
Dlaczego wierzę? Bo to jest łaska, na którą sobie nie zasłużyłam. W Liście do Rzymian św. Paweł mówi do pogan, że zostali wszczepieni w oliwkę szlachetną. Czuję się właśnie jak oliwka wszczepiona w Kościół. Taka Sandra znikąd, która wychowała się w kulturze katolickiej, choć nie blisko Kościoła, w pewnym momencie została zaproszona przez Boga. Zakochałam się w Kościele katolickim i miałam to szczęście, że spotkało mnie tu samo dobro.
– Czy wiara jest dla ciebie czymś prostym i oczywistym?
– Znam bardzo dobrych ludzi, którzy nie mają i nie chcą mieć nic wspólnego z Kościołem. Kiedyś widziałam na sali sądowej matkę muzułmankę, której syn został zamordowany, i która powiedziała do mordercy: „Ja ci wybaczam w imię mojego Boga, Allaha”. Wtedy uderzyłam się w pierś i pomyślałam, że brak mi pokory. Czy miłosierdzie jest zarezerwowane tylko dla chrześcijan? O co tak naprawdę chodzi w wierze?
Przyłapuję się na tym, że łatwo jest być religijnym i spełniać obowiązki religijne, bo jak mówią antropolodzy jesteśmy istotami religijnymi. Przy czym religią może być wszystko: partia, narodowość. Myślę, że chrześcijaństwo jest czymś zupełnie innym niż wypełnianie tradycji. To spotkanie z żywym Bogiem, który przemienia życie, myślenie i rzeczywistość. Chrześcijanin powinien ciągle zadawać pytania: gdzie ja jestem w relacji z Bogiem? Gdzie jestem w relacji z sobą? Jak wyglądają moje relacje z bliskimi? Wiara jest relacją.
– A czym wiara nie jest?
– Nie jest interesownością. Nie opiera się na tym, że „ja Tobie Boże, różaniec, a Ty mi to, ja Tobie „pompejankę”, a Ty mi tamto”. Z Bogiem nie ma targów. Boga przyjmuje się za darmo. Jeśli będziemy się z Nim zmagać i targować, to będziemy Go traktować magicznie. On nas chce za darmo: „łaską jesteśmy zbawieni, przez wiarę, a nie ze swych uczynków”, jak mówi List do Efezjan.
– Często o tym zapominamy.
– Myślę, że nam się to w głowie nie mieści. W świecie, gdzie za wszystko trzeba płacić, gdzie czasem nawet miłość rodziców jest za coś, istnieje Bóg, który jest miłosierdziem. Bóg, który jest wszystkim, co najlepsze i najpiękniejsze. Ten, który kocha mnie za darmo. Mówimy Mu często: „Ty nie wiesz, jakie grzechy popełniłem”. A On odpowiada: „Wiem, ale to mi nie przeszkadza w kochaniu ciebie”.
– Czy Bóg jest dla ciebie tylko miłosierdziem?
– Zawsze marzyłam, żeby mieć bliskiego przyjaciela. Bóg jest bliskim przyjacielem. To ktoś, kto mnie nigdy nie opuścił i nigdy tego nie zrobi. Słowo Boże mówi o tym, że nawet, jeśli my odmówimy Bogu wierności, On tego zrobić nie może.
– Kościół katolicki w Norwegii ma nieco inną specyfikę niż Kościół w Polsce. Jak się tu odnalazłaś?
– W Polsce, poza niedzielą, zwykłam chodzić na Msze kilka razy w tygodniu. Było to łatwe ze względu na ilość kościołów i nabożeństw. Gdy przyjechałam do Norwegii cierpiałam, bo Mszy było tu znacznie mniej, a do najbliższego kościoła miałam 30 km. Postanowiłam jednak, że zrobię wszystko, aby być częściej niż raz w tygodniu na Mszy. Muszę przyznać, że brakuje mi w Norwegii wszelkiego rodzaju spotkań formacyjnych, modlitw, uwielbień. W Polsce życie religijne jest bardzo bogate, a ja czerpałam z tego pełnymi garściami. Ale może Norwegia jest dla mnie pewną próbą? Ponieważ nie mam tu wszystkiego podanego jak na talerzu, to muszę się bardziej starać. Wierzę, że Pan Bóg zaprosił mnie do większego zaangażowania, za co jestem wdzięczna, bo przecież „powierzamy więcej tym, którym ufamy”. Oczywiście teraz w czasie pandemii cierpię z powodu obostrzeń. Jednak mam to szczęście, że śpiewam psalmy, więc jako osoba funkcyjna mogę być na Mszy. Ale to, co bardzo kocham w Norwegii, to to, że codziennie przed Mszą jest adoracja. Dla mnie jest to wzmacniające. Jestem wdzięczna za to, że w tym laickim kraju, w Norwegii są kościoły, Msze, kapłani, że modlą się tu ludzie z całego świata i że to oni tworzą tutaj Kościół.
Poza tym w Kościele w Norwegii znalazłam też konkretną pomoc, dzięki ks. Carlo Borromeo Le Hong Phuc, który był proboszczem w św. Hallvardzie, dostałam pierwszą pracę.
– Jednym z najbardziej charakterystycznych rysów Kościoła katolickiego w Norwegii jest jego międzynarodowość. Aż 75 procent Jego członków urodziło się poza Norwegią, pochodzą oni ze 180 krajów. Jak odnajdujesz się w tej różnorodności?
– Bardzo dobrze! Lubię nowości i inne kultury, a poza tym Pan Jezus niezależnie od szerokości geograficznej jest dokładnie ten sam. Nie jest dla mnie ważne, w jakim języku się modlę, ponieważ to jest nadal jeden i ten sam Kościół katolicki. Norwegia pokazuje, że wszyscy jesteśmy Chrystusowi. United Colors of Jesus Christ!
– Mówiąc o różnorodności Kościoła katolickiego w Norwegii trudno pominąć temat cech narodowych, które wnoszą wierni z różnych krajów. Msza norweska ma taką samą liturgię jak Msza polska czy wietnamska, jednak są szczegóły, które je różnią…
– Kiedyś miałam plan, żeby chodzić na Msze w różnych językach. Moje ulubione Msze są po angielsku, ale to, dlatego, że lubię język angielski, szczególnie pieśni. Norweskie Msze są poukładane i dobrze zorganizowane, bez przeciągania. Do polskich jestem przyzwyczajona i czasami, gdy długo na nich nie byłam, to tęskniłam za polskim językiem.
– Czy w Kościele w Norwegii znalazłaś coś - poza kulturową różnorodnością - czego ci brakuje w Polsce?
– Tak, tutaj wiele kobiet jest szafarzami Komunii św., mnie samej zdarzyło się raz pełnić tę funkcję. Nikt nie robi tutaj z tego problemu. Uważam, że Polska w swojej mentalności jest na to jeszcze niegotowa. Nie wiem, skąd biorą się te obawy w stosunku do kobiet? Jednak to się będzie stopniowo zmieniać w Polsce, bo takie są realia.
– Jak myślisz, co wierni z innych krajów mogą zaoferować Kościołowi w Norwegii?
– Myślę, że przede wszystkim świadectwo swojego życia. Kiedyś pewni Kurdowie powiedzieli mi, że skoro nie zrezygnowali z chodzenia do kościoła w swoim kraju, gdzie byli za to prześladowani, to tym bardziej nie zrobią tego tutaj. Może się będziesz śmiała, ale czasem się zastanawiam, co poszczególne narodowości wniosą do Nieba… i w jaki sposób będą wielbić Boga.
– To ciekawe, jakie masz przemyślenia na ten temat?
– Jestem przekonana, że za uwielbienie Boga w Niebie będą odpowiedzialni liturgicznie dominikanie i Erytrejczycy (śmiech). Uwielbiam świeżość Erytrejczyków i ich przeżywanie Boga. Filipińczycy będą się pięknie modlić. Wietnamczycy, którzy są jak mróweczki - wierni i nieposkromieni - zadbają o wszystkie detale. Myślę, że Wietnamczycy będą odpowiedzialni za dekorację wszystkiego. Norwegowie zajmą się logistyką: wszystko poukładają i zaplanują. Dołączą do nich również Niemcy, którzy wniosą swój zmysł porządku. Włosi i Hiszpanie będą śpiewać i radować się.
– A Polacy?
– Polacy będą w tym uczestniczyć i czerpać pełnymi garściami (śmiech). Tak jak teraz są największą mniejszością narodową w Norwegii, tak będą i w Niebie. Myślę, że będą ubogacać i gorliwie się modlić. Pokażą być może swoją najważniejszą cechę, którą jest wytrwałość i wierność w wierze.
Rozmowa z Sandrą w wesji skróconej, po norwersku wkrótce ukaże się w piśmie St. Olav blad.