Jak przeżywam czas choroby, przeciwności? Czy w chwilach bezradności potrafię zwracać się z wiarą do Boga? Czy doświadczyłem już „dotyku Jezusa”?
Tekst: ks. Marcin Zych (parafia św. Pawła w Bergen)
W minioną niedzielę rozważaliśmy fragment, w którym apostołowie, zmagając się z burzą i falami, czynią Jezusowi wyrzut, że jest Mu obojętny ich los. Wiemy, że prawda była inna. Jezus pokazał to, kiedy mocą Swojego słowa sprawił, że wicher i fale się uciszyły i nastała cisza. W dzisiejszym pierwszym czytaniu z Księgi Mądrości znajdziemy piękne dopowiedzenie tej sceny. Śmierci Bóg nie uczynił i nie cieszy się z zagłady żyjących. Stworzył bowiem wszystko po to, aby było, i byty tego świata niosą zdrowie: nie ma w nich śmiercionośnego jadu ani władania Otchłani na tej ziemi. Bo sprawiedliwość jest nieśmiertelna. Jeszcze dobitniej podkreśla to czytana dzisiaj Ewangelia, która przynosi nam dwa obrazy: uzdrowienia kobiety cierpiącej na krwotok i wskrzeszenia córki przełożonego synagogi. Chciałbym przytoczyć komentarz do tego fragmentu, który znalazłem na jednym z portali: Dwunastoletni okres choroby był niezwykle uciążliwy. Krwawienie było chorobą wstydliwą. Ponadto sprawiało, że według Prawa była stale rytualnie nieczysta. Ta kobieta przeszła już nieskończenie długą drogę. Przemierzyła cały Izrael, zobaczyła „od środka” wszystkie praktyki lekarskie, wydała cały swój majątek i nic jej nie pomogło - miała się jeszcze gorzej. Rozumiemy dobrze tę kobietę i jej dramat. Gdy grozi nam lub bliskim nam osobom choroba, zwłaszcza śmiertelna, jesteśmy w stanie uczynić wszystko, byleby odzyskać zdrowie. Gdy wszystkie zabiegi okazały się nieskuteczne, gdy zawiódł rozsądek i własne siły, gdy zawiedli inni, kobieta cierpiąca na krwotok nadal nie przestaje walczyć. Podejmuje najważniejszą decyzję życia - zawierza Jezusowi. Wierzy, że moc uzdrowienia tkwi w dotyku. Pragnie dotknąć chociaż płaszcza Jezusa. Ma świadomość, że kontakt z Nim odmieni jej życie.
Niewątpliwie był to „dotyk magiczny”, gdyż ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. Wydaje się, że wiara kobiety była wymieszana z zabobonami, jak często dzieje się w naszym życiu. Nasza wiara nie zawsze jest „czysta”, ale zawiera domieszkę własnych wierzeń i zabobonów. Traktujemy Boga częściowo magicznie. Ewangelista Marek podkreśla jednak, że Nauczyciel zadowala się nawet prostą wiarą, niedojrzałą, zmieszaną z elementem zabobonu. Nawet taka wiara, o wiele mniejsza niż ziarnko gorczycy, wystarcza Jezusowi, dokonać cudu i pokazać kobietę jako przykład dla innych.
Drugą kobietą jest córka Jaira. Tym razem do cudu przyczynia się wiara jej ojca. Wobec zbliżającej się śmierci swojej córki nie może już nic uczynić. Sytuacja jest beznadziejna. Ale on również nie traci nadziei. Jedynym ratunkiem wydaje się cud. Przełożony synagogi wychodzi naprzeciw Jezusa, pada do Jego stóp i usilnie błaga o pomoc. Tą postawą wyraża uznanie władzy Jezusa; wyraża również własną niemoc i wiarę w uzdrowicielską moc Mistrza. I widzimy, że tutaj również dokonuje się cud powstania do życia, bo przecież Bóg, nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych.
Warto żebyśmy rozważając dzisiejsze Słowo Boże, postawili sobie pytanie: jak przeżywam czas choroby, przeciwności? Czy w chwilach bezradności potrafię zwracać się z wiarą do Boga? Czy doświadczyłem już „dotyku Jezusa”? Czy nie traktuję Boga magicznie?
Przyjmijmy zatem to Słowo, jako zaproszenie, aby dotykać się Jezusa, by On mógł nas uzdrawiać, umacniać i prowadzić.